Nasze strony wykorzystują pliki cookies.

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Korzystając z naszej strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie przez nas plików cookies. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.
Zobacz politykę prywatności
Ciekawe oferty i ułatwienia
PLUSY PO SZEŚĆDZIESIĄTCE
AAA

Reklama / Ogłoszenie
Wielkanoc - rozmowa z abp.Grzegorzem Rysiem
AP, W drodze, 2019-04-13
Doświadczenie leżenia w grobie jest doświadczeniem każdego, kto znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nic nie można samemu zrobić, nic nie można przyspieszyć, zostaje tylko czekanie. Z grobu nikt nie wydostanie się sam. Musi pojawić się ktoś, kto odwali wieko trumny – Wyzwoliciel.

Od Redakcji:
Z abp. Grzegorzem Rysiem rozmawia Anna Sosnowska - artykuł miesięcznika "W drodze". Z roku 2018. Ale ze względu na jego aktualność, prezentujemy go ponownie.


Który moment Triduum Paschalnego jest najważniejszy?
Żeby zobaczyć sens Triduum, trzeba je potraktować jako całość – od wieczoru w Wielki Czwartek do błogosławieństwa na koniec rezurekcji. To jest jedna liturgia, najważniejsza w roku, która trwa trzy dni i trzy noce. Więc dobrze byłoby jej nie rozdzielać – nawet tak mentalnie.

Jednak ta liturgia dostarcza nam całego spektrum treści i doznań, a nie sposób we wszystkim uczestniczyć z jednakową uwagą. Czego na pewno nie wolno przegapić?
Szczytem liturgii Triduum jest odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych. Chrzest zanurza nas w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, jest dla nas doświadczeniem źródłowym, dlatego trzeba zrobić wszystko, żeby tego momentu nie przespać. W tym roku Episkopat Polski wzywa nas do tego, żeby – w nawiązaniu do rocznicy chrztu Mieszka – przeżyć odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych w poczuciu jedności ze wszystkimi Polakami. Powtórzę raz jeszcze: to jest szczyt liturgii Triduum.

Ten obrzęd ma charakter dialogu między księdzem a wiernymi. Kryje się za tym jakieś znaczenie?
W Kościele wszystkie momenty dialogiczne są bardzo ważne, one nam uświadamiają, że wiara jest odpowiedzią człowieka na inicjatywę Boga. Pan Bóg zawsze wychodzi do mnie jako pierwszy. I to wydarzenie paschalne również jest czymś pierwszym, bo Chrystus umarł za mnie, kiedy byłem grzesznikiem. W czasie wigilii paschalnej zwraca się do mnie z pytaniem, co ja na to? Jak odpowiem na Jego śmierć, zmartwychwstanie i na dar Ducha, którego mi posyła? Moja odpowiedź nie może być jedynie intelektualną akceptacją określonych prawd, ale musi pójść o wiele, wiele głębiej. Tak jak objawienie jest słowem Boga, ale również Jego działaniem, czynem, tak i moja odpowiedź powinna być czynem, a nie samym gadaniem.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz: w tym dialogu odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych
spotykają się dwa wymiary. Bo ja, owszem, odpowiadam Bogu indywidualnie, a jednocześnie udzielam tej odpowiedzi we wspólnocie. To dlatego niektóre wyznania wiary zaczynają się od „Wierzę”, a inne od „Wierzymy”. W odnowieniu przyrzeczeń chrzcielnych mamy dwa w jednym.

Liturgia Triduum zawiera w sobie tyle symbolicznych gestów, dodatkowych elementów, że łatwo potraktować ją jako rodzaj teatru, przed czym ksiądz biskup bardzo przestrzega.
Bo my nie odgrywamy tego, co się kiedyś stało. Dobrze byłoby o tym pamiętać, zwłaszcza że niektóre elementy tej liturgii są bardzo teatralne – np. męka Pańska rozpisana na głosy i jeszcze z udziałem chóru. To może brzmieć pięknie, ale trzeba uważać, żeby nie stało się rodzajem przedstawienia. Przecież słowo, które słyszymy, jest wydarzeniem i my w tym wydarzeniu właśnie uczestniczymy.

Tu i teraz?
Tu i teraz. Podobnie jest z tym przepięknym wielkoczwartkowym znakiem mandatum.

Czyli obmywaniem nóg.
W starożytnym Kościele był to jedyny znak liturgiczny tego wieczoru. Nie sprawowano wtedy Eucharystii. Dzisiaj w powszechnej percepcji jest to obrzęd zarezerwowany dla biskupa, który odgrywa Pana Jezusa, bo bierze miednicę i obmywa nogi dwunastu – do niedawna – tylko mężczyznom.

W tym roku papież Franciszek zmienił ten przepis i w obrzędzie mogą uczestniczyć również kobiety. Ta decyzja spotkała się z dość histeryczną reakcją wielu środowisk.
Papieżem gorszą się właśnie ci, którzy podchodzą do liturgii Triduum jako do teatru, ponieważ przestają im się zgadzać role. Kiedy w 2013 roku Franciszek po raz pierwszy umył w Wielki Czwartek nogi dwóm kobietom, wywołało to zgorszenie, bo nie pasowało do przedstawienia. Ale absolutnie pasuje do tego, co się kryje w znaku mandatum i co nie było kierowane tylko do dwunastu apostołów, lecz jest kierowane do każdego z nas.

Co to takiego?
Kiedy Jezus mówi: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną” (J 13,8), to kieruje te słowa także do mnie. W znaku mandatum ta Ewangelia staje się wydarzeniem – Jezus klęka przede mną i chce mi umyć nogi. A ja przeżywam w sobie to napięcie, które przeżywał także Piotr -pozwolić Jezusowi na ten gest czy odpowiedzieć tak, jak w pierwszym odruchu zrobił to Piotr: „Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał”?
Tymczasem my zamiast Chrystusa widzimy biskupa, który na co dzień rządzi, wszyscy mu podlegają, a w ten jeden wieczór ściąga ornat i przepasuje się prześcieradłem. Jeśli to jest papież albo kardynał, zazwyczaj towarzyszą temu flesze pięćdziesięciu fotografów. A przecież nie o to chodzi. To nie ma być teatr, tylko wydarzenie, które angażuje mnie i w które angażuje się także sam Chrystus.
Muszę powiedzieć, że bardzo mi odpowiada to, jak znak mandatum jest przeżywany we wspólnotach neokatechumenalnych.

Jak to wygląda?
Najpierw kapłan, czyli ten, który jest starszym we wspólnocie, umywa nogi wszystkim uczestnikom liturgii. A potem ktoś, kto sam tego doświadczył, może podobny gest wykonać wobec drugiego. Wielokrotnie, kiedy przewodniczyłem liturgii wielkoczwartkowej – np. w domu dla bezdomnych prowadzonym przez braci albertynów – nie wybierało się dwunastu osób, tylko mówiłem w komentarzu, że jeśli ktoś chce się poddać temu słowu z Ewangelii Jana, to niech podejdzie, a ja umyję mu nogi. A potem możecie to samo zrobić wobec siebie – bez jakiegoś teatru, nie trzeba tu urządzać żadnych kąpieli. Chodzi o bardzo prosty znak. Jesteśmy zdolni do takiego gestu tylko dlatego, że najpierw Chrystus umył nogi nam. Tę tajemnicę przeżywamy w Roku Miłosierdzia – miłosierny jest ten, kto najpierw doświadczył miłosierdzia na sobie.
Kiedy sprawuję w taki sposób liturgię Wielkiego Czwartku w dużych grupach, zawsze mnie uderza,  że pierwszymi osobami, które reagują na to zaproszenie, są dzieci. Nie tylko same pochodzą do celebransa, ale potem idą obmyć nogi swoim rodzicom. To jest wstrząsający widok, kiedy sześcioletni dzieciak bierze miednicę i biegnie do taty.

Ale większość z nas będzie w Wielki Czwartek na „zwykłej” mszy parafialnej i nie ma szansy na takie przeżycie znaku mandatum, o jakim ksiądz biskup mówi.
Wszyscy mamy taką szansę, bo nawet jeśli nie uczestniczymy w tym znaku zewnętrznie, to możemy, a nawet powinniśmy w nim uczestniczyć wewnętrznie. Działanie i słowa Chrystusa przeszły w działanie i słowa Kościoła – Chrystus podchodzi do mnie z miednicą, a ja mogę Mu powiedzieć „nie”. Tylko wtedy stawiam się w sytuacji Piotra, który swoje usłyszał…
Liturgia paschalna nie jest więc teatrem. Wszystko dzieje się w niej naprawdę. To nie jest tak, że celebrans i ministranci odgrywają jakieś role, a ja jestem widzem. Nie, ja znajduję się w samym środku tej liturgii.

Skoro w liturgii wszystko dzieje się naprawdę, tu i teraz, to dlaczego jednym z elementów liturgii męki Pańskiej, sprawowanej w Wielki Piątek, jest komunia święta? Przecież Jezus został zabity, nie ma Go już z nami, a jednak my przyjmujemy Jego ciało.
W starożytności i we wczesnym średniowieczu Kościół nie przyjmował tego dnia komunii, co podkreślało fakt, o którym mówiliśmy na początku – że liturgia paschalna jest jedną liturgią trwającą od Wielkiego Czwartku do procesji rezurekcyjnej.
To jednak nie oznacza, że Jezusa nie ma z nami w Wielki Piątek, że On nie żyje. Jezus umarł raz i już więcej nie umiera. Każda liturgia uobecnia Jego śmierć i zmartwychwstanie, ale Jezus Chrystus pozostaje żywy i żyjący. Tylko mając pewność, że On żyje, możemy przejść przez tajemnice Wielkiego Czwartku i Piątku. Nikt nie dałby sobie umyć nóg, gdyby nie doświadczenie wielkanocne; nikt z nas nie całowałby krzyża, gdyby nie wiedział, że Jezus zmartwychwstał. Całą liturgię Triduum Paschalnego przeżywamy w zjednoczeniu z Chrystusem, który jest zmartwychwstały.

Muszę się księdzu biskupowi przyznać do jednej rzeczy, której się wstydzę – mam duży kłopot z wielkopiątkową adoracją krzyża, bo ona o wiele bardziej kojarzy mi się z długim przedzieraniem się przez tłum ludzi niż z adoracją właśnie. A to przecież jeden z kluczowych momentów liturgii męki Pańskiej.
W starożytności adoracja krzyża rzeczywiście była jedynym znakiem liturgicznym Wielkiego Piątku. W tamtym roku uczestniczyłem tego dnia w liturgii w jednej z nowohuckich parafii. Kościół był pełen ludzi, co oczywiście rodzi pokusę wniesienia drugiego i trzeciego krzyża do adoracji.

Wielu proboszczów tak właśnie robi, ale to nie jest dobre rozwiązanie, bo w ten sposób rozmywa się wymowę tego znaku.
Dlatego liturgia wymaga przemyślenia, porządku i zadbania o odpowiednią atmosferę. Bardzo ważną rolę odgrywa w tym momencie schola – ta z Nowej Huty była fantastyczna, śpiewała cudownie, modliła się tym śpiewem i zapraszała do tego innych. Patrzyłem na ludzi, którzy podchodzili w procesji do krzyża – niektórzy po dwudziestu, inni po czterdziestu minutach. I robiło mi się wstyd, bo mnie się wydawało, że to już trwa za długo, tymczasem na ich twarzach widziałem skupienie, a w geście przyklęknięcia tyle prawdy. Część z nich podejmowała znaki, które pokazał papież – podchodziła do krzyża w pewnym rytmie, trzykrotnie przyklękając, niektórzy zdejmowali buty w poczuciu, że zbliżają się do miejsca świętego, bo to drzewo płonie miłością Boga i się nie spala. Dla mnie widok tych ludzi był zawstydzający.
Oczywiście wiele zależy od poprzedzającego komentarza, dlatego wielka szkoda, że bardzo często rezygnuje się z homilii w Wielki Piątek.

Sporo czasu zajmuje samo czytanie męki Pańskiej, więc księża robią to w dobrej wierze.
Niepotrzebnie. Jeśli ktoś już przyszedł na liturgię w Wielki Piątek, to pewnie się nie spieszy, bo przecież nie ma obowiązku uczestniczenia w niej. A jeżeli naprawdę chcemy zaoszczędzić czas, to lepiej skromniej wykonać mękę Pańską, nie rozpisywać jej na role i chór, lecz przeznaczyć jeszcze pięć, siedem minut na homilię.

Sama Ewangelia nie wystarczy?
Ludzie nie są w stanie przełknąć w całości tego Janowego przebogatego bochna słowa, trzeba to słowo jakoś przełamać, żeby można je było spożyć. I warto je przełamać właśnie w kierunku odpowiedzi, jaką za chwilę ma się stać adoracja krzyża. Kiedy robię wprowadzenie do tego znaku, dość często mówię o tym, że całujemy nie tylko krzyż Chrystusa, ale też swój własny krzyż. Bo przecież ja mogę wziąć na siebie tylko mój krzyż (i tylko ja wiem, co nim jest), a nie ten Chrystusowy. Chrystus swój krzyż niesie sam – podkreśla to Ewangelia Jana, która w ogóle nie zauważa Szymona z Cyreny, jego tam nie ma.
W adoracji krzyża jesteśmy wezwani do gestu, jaki według tradycji wykonał św. Andrzej. Kiedy zobaczył krzyż, na którym miał umrzeć, ucałował go i powiedział: „Witaj, krzyżu, moja jedyna nadziejo”. To jest to – całuję mój własny krzyż, czego bym nigdy nie zrobił, gdybym najpierw nie widział Chrystusa królującego na krzyżu, a potem zmartwychwstającego. Bo tak właśnie pokazuje go Ewangelia Janowa. Dlatego w znaku adoracji krzyża mogę doświadczyć siły zmartwychwstania, siły życia, a nie śmierci.

Przejdźmy teraz do Wielkiej Soboty, z którą chyba nie do końca wiemy, co zrobić. Według tradycji powinien to być dzień wielkiej ciszy, ale my go raczej traktujemy jako radosny dzień intensywnych przygotowań do wielkanocnego śniadania. Trudno wtedy o ciszę…
U mnie w domu zawsze było cicho – żadnej telewizji, żadnego radia. Mama i tata bardzo tego pilnowali. Spróbowalibyśmy coś z bratem włączyć… Oczywiście najpierw to funkcjonowało jako zakaz, ale potem człowiek zaczyna rozumieć, że kryje się za tym coś więcej. Wielka Sobota to oczekiwanie.

Ale to, co się dzieje tego dnia w kościołach, sugeruje raczej, że funkcją Wielkiej Soboty jest święconka. Nie ma ksiądz biskup wrażenia, że taśmowe błogosławienie pokarmów utrudnia nam doświadczenie tego oczekiwania?
Wolałbym patrzeć na nie jako na szansę. Bo na to błogosławienie pokarmów przychodzą wszyscy – nawet ci, którzy nie wybiorą się na sumę wielkanocną. Skoro mamy ich teraz w kościele z tym koszyczkiem, to nie ma co wybrzydzać i marudzić, tylko trzeba wykorzystać ten moment.

Który zazwyczaj trwa kilka minut. Co można w tak krótkim czasie przekazać?
To, że Pan Jezus umarł i zmartwychwstał, i że to dotyczy każdego z nas. Co więcej, ta tajemnica śmierci i zmartwychwstania Chrystusa została wkodowana w pokarmy, które przyszliśmy poświęcić. Mięso to przecież symbol Baranka złożonego za nas w ofierze, a jajko to symbol nowego życia, które dzięki Niemu otrzymaliśmy. Nasze śniadanie wielkanocne, wyrastające w prostej linii z tradycji obchodów żydowskiej Paschy, jest nie tylko ważnym wydarzeniem budującym rodzinę, ale także wydarzeniem, które może budować naszą wiarę, i tak powinno być przeżywane.
Przy okazji „koszyczka” warto też powiedzieć o wielkosobotnim czekaniu. Bo wbrew pozorom Wielka Sobota, czyli doświadczenie leżenia w grobie, jest doświadczeniem każdego, kto znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nic nie można samemu zrobić, przyspieszyć, zostaje tylko czekanie. Z grobu nikt nie wydostanie się sam. Musi się pojawić ktoś, kto odwali wieko trumny – Wyzwoliciel. Dlatego pierwotne wyznania wiary mówiły, że Jezus Chrystus został podniesiony, wskrzeszony przez Ojca. Wielka Sobota może bardzo rezonować z konkretnym ludzkim doświadczeniem i dobrze jest to w takiej perspektywie ukazywać.

Sobotni wieczór to czas na celebrację wigilii paschalnej. Niby wiemy, że to liturgia nad liturgiami, ale sentyment do porannej rezurekcji jednak w wielu katolikach pozostał.
Jeśli ludzie mają w sobie taką tęsknotę, to trzeba zacząć wigilię o godzinie 23, a rezurekcja wypadnie o czwartej nad ranem. Nie żartuję, mówię poważnie. Bo tu nie chodzi o formę, ale o głębszy problem. Przecież nikt tym ludziom nie musi tłumaczyć, dlaczego przychodzą o północy na pasterkę i dlaczego tamtej nocy nie śpią. W wielu parafiach praktykuje się też całonocną adorację z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę. I znowu ludzie wiedzą, że tej nocy nie będą spali. Natomiast kiedy przychodzi ta najważniejsza noc w roku, to większość w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że ona jest najważniejsza.

I że tej nocy się nie śpi.
Tak. A myśmy przesunęli akcenty. Ciągle dla wielu z nas istotniejsza jest suma w Wielkanoc niż obchód wigilii paschalnej. To bardzo poważny błąd w myśleniu, który pokazuje brak odpowiedniej katechezy. Natomiast z własnego doświadczenia wiem, że ludziom można to wszystko wytłumaczyć. Kiedyś ostatnie dni Wielkiego Postu przeżywałem z grupą budowlańców pracujących w Tobolsku. Było może dziesięć kobiet, a reszta to mężczyźni pochodzący z Podhala i okolic, czyli ludzie nie tylko wiary, ale też tradycji. I według nich procesja powinna się odbyć rano. Pamiętam, jak siedziałem z tymi chłopami w hotelu robotniczym i omawialiśmy sprawy związane z liturgią. Najpierw mówili: „Tak nie może być”, ale potem już: „Aha”, bo zrozumieli, że skoro odnowimy przyrzeczenia chrzcielne, zaśpiewamy Alleluja i przeżyjemy zmartwychwstanie Pana Jezusa, to nie będziemy Go z powrotem chować do grobu. Ci ludzie, którzy pracowali po dziesięć godzin w temperaturze -25, -40 stopni, nie mieli potem żadnego kłopotu z tym, że zaczęliśmy wigilię paschalną o 23, a skończyliśmy ją procesją koło 4 nad ranem. Wiele by się w naszym podejściu do tej liturgii zmieniło, gdybyśmy uwierzyli, że to jest dla nas najważniejszy moment w roku i wszystkie siły trzeba skierować w jego stronę.

Ksiądz biskup mówi, że potrzebna jest katecheza, a ja bym dodała, że także empatia ze strony duszpasterzy. Byłam kiedyś na wigilii paschalnej, która rozpoczęła się dopiero wtedy, gdy wszyscy uczestnicy mieli miejsca siedzące. Proste, a takie genialne!
Ja też znam księdza, który po to, żeby przeczytać wszystkie dziewięć czytań przewidzianych na wigilię paschalną i nie zmuszać ludzi do pięciu godzin stania, wypożyczał na tę noc do kościoła krzesła z sąsiednich restauracji.
Jak widać, stoją przed nami problemy, które najpierw trzeba nazwać, a potem je rozwiązać. A nie z góry zakładać, że czegoś nie da się zrobić, więc niech będzie tak, jak zawsze: trzy czytania i liturgia trwająca półtorej godziny, bo ludzie dłuższej nie chcą albo nie wytrzymają.

Koniec śniadania wielkanocnego to koniec świąt?
Nie, to początek pięćdziesięciu dni święta. Kłopot jednak polega na tym, że nie za bardzo wiemy, jak to święto mielibyśmy przeżywać.

W Wielkim Poście mogliśmy pójść na nabożeństwa drogi krzyżowej, gorzkich żalów, adoracji krzyża.
I nagle w okresie wielkanocnym jesteśmy jak bez ręki. Nieprawda. Przede wszystkim prowadzi nas sama liturgia, ale mamy też nabożeństwo drogi światła, które opiera się na medytacjach nad chrystofaniami, czyli spotkaniami z Chrystusem Zmartwychwstałym. Fantastyczna rzecz, warto o niej mówić ludziom i ją propagować.
Do dzisiaj brzmią mi w uszach słowa proboszcza z Londynu, który kończył wigilię paschalną w ten sposób:
– Czterdzieści dni Wielkiego Postu odeszło.
– Bogu niech będą dzięki! – odpowiadali wszyscy.
– Trzy dni wielkiego Triduum Paschalnego zamknięte.
– Bogu niech będą dzięki!
– Pięćdziesiąt dni radości otwarte!
– Bogu niech będą dzięki! – krzyczeli wszyscy.
Święto trwa – idziemy dalej ku wielkiej tajemnicy Zesłania Ducha Świętego.


abp Grzegorz Ryś - ur. 1964, arcybiskup metropolita łódzki, w latach 2011 - 2017 biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej, przewodniczący Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji działającego przy Konferencji Episkopatu Polski. Jest profesorem historii Kościoła, do 2011 roku był rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie.



Redakcja portalu 60plus.pl dziękuje miesięcznikowi "W drodze" za udostępnienie powyższego artykułu. Zainteresowanych podobnymi artykułami odsyłamy do miesięcznika.
Zdjęcia zamieszczone w artykule wg wyboru redakcji 60plus.pl.

COŚ DLA DUCHA
O nas
Kontakt
Zgłoś ofertę
Regulamin portalu
Regulamin ofert i informacji
Regulamin reklam
Pytania i odpowiedzi
Cennik
60plus - demografia i rynek
© Copyright 60plus.pl