Powiedz dziecku: przepraszam. O relacji rodzica i dziecka - głos psychologa
Rodzic ma prawo podnieść głos, okazać gniew, wyrazić swoje rozczarowanie zachowaniem dziecka. Nie ma jednak prawa bić, poniżać czy obrażać drugiej osoby.
ANNA DEMBIŃSKA
„No bez przesady, żeby dorosły dziecko przepraszał?!”, „Tak mi było głupio, że mu niesłusznie dałam w tyłek. Mało brakowało, a bym go zaczęła przepraszać – a to przecież najgorsze, co można zrobić!”, „Żartujesz?! Chyba nie zamierzasz go przepraszać, przecież to tylko dziecko, jesteś jego matką”. Od czasu do czasu słyszę takie słowa, rzadko natomiast słyszę, by dorosły przepraszał dziecko lub wspominał o tym, że je przeprosił. Nawet ci z nas, którzy czasami przepraszają, miewają wątpliwości, czy to nie błąd wychowawczy.
Pół biedy przeprosić dziecko za nieumyślnie wyrządzoną szkodę: przypadkowe szturchnięcie, zafarbowanie w praniu koszulki, oblanie kawą rysunku. Korona nam z głowy nie spadnie. Ale
jak wyjść z twarzą wtedy, gdy słusznie się rozgniewaliśmy na dziecko, lecz w swojej reakcji posunęliśmy się o kilka kroków za daleko? Oczywiście, najlepiej byłoby nie przepraszać. Nie musieć przepraszać. Panować nad swoimi nerwami i wybierać tylko takie sposoby upominania dziecka, których nie będziemy żałowali. Niestety, mało to realne, choćby człowiek przeczytał wszystkie podręczniki o wychowaniu dzieci, był mistrzem stoicyzmu i weteranem kursów umiejętności wychowawczych, to czasem jednak gryzie nas rodzicielskie sumienie. I co wtedy mamy zrobić? Przeprosić, że odkrywszy papierosy w plecaku córki, zwyzywaliśmy ją od kretynek? Przeprosić dziecko za to, że daliśmy mu solidnie „po łapach”, gdy ono tymi „łapami” uparcie i z premedytacją, mimo upomnień, obrywało ze ściany tapetę? Przeprosić za to, że tak celnie wyszydziliśmy lenistwo naszego dziecka, aż ono się popłakało z upokorzenia? Czy jeśli przeprosimy, to dziecko w ogóle zapamięta, że zrobiło źle? Jakim będziemy dla dziecka autorytetem, jeśli coś zrobimy, a chwilę później się z tego wycofamy?!
Przewodnik czy przywódca
Wiele pytań, dylematów i rozterek, ale na pewnym poziomie rzecz jest niezwykle prosta: tak, należy przepraszać, bo to jest po prostu uczciwe. Rodzic ma prawo podnieść głos, okazać gniew, wyrazić swoje rozczarowanie zachowaniem dziecka. Nie ma jednak prawa – nikt nie ma prawa – bić, poniżać czy obrażać drugiej osoby, nieważne, czy jest to uczeń, małżonek, syn, córka, współpracownik. Gdy tak się zdarzy, trzeba przeprosić. Tak, dziecko też. Powiedziałabym nawet, że zwłaszcza dziecko, bo jesteśmy za nie odpowiedzialni, a najbardziej odpowiedzialnym z naszych zadań jest zbudowanie z dzieckiem relacji, która będzie dla niego źródłem życiowych wzorców. Dobrej relacji nie da się zbudować bez uczciwości i szacunku, a kto się kieruje uczciwością i szacunkiem, ten przeprasza, gdy zawinił. Może dlatego nie jesteśmy skłonni przepraszać dzieci, bo wychowywanie oparte na budowaniu więzi jest dużo bardziej skomplikowane niż to oparte na podległości i posłuszeństwie. Mamy często sentyment do tego drugiego, o ileż bardziej klarownego i jednoznacznego sposobu wychowywania; zresztą on wciąż funkcjonuje w wielu rodzinach i w niemal każdej szkole. Kiedyś się mówiło, że ktoś „odebrał wychowanie”, i coś w tym było: w wychowaniu dziecko było tylko „odbiorcą”, a dorosły wyłącznie „nadawcą” wychowawczego instruktażu dotyczącego umiejętności, norm i zasad. Dorosły mówi, dziecko słucha. Dorosły wydaje polecenie, dziecko wykonuje. W tak rozumianym wychowywaniu kluczową sprawą jest utrzymanie posłuszeństwa, hierarchii, karności, a przepraszanie – tak przecież dla nas, dorosłych, niekomfortowe – jest nie do pomyślenia, bo nie jest spójne z hierarchią, ze stosunkiem podległości, który staramy się utrzymać.
Tymczasem
wychowanie oparte na więzi to relacja obustronna: to nie tylko nasze rozwijanie dziecka, ale rozwijanie relacji z dzieckiem. To my wychowujemy dziecko, a nie ono nas, ale nasza relacja jest rozwijająca dla nas obojga. Jeśli nasze relacje z dziećmi chcemy oprzeć na więzi, to przepraszanie jest sposobem wzmacniania jej.
Przeprosiny to komunikat dla dziecka, że jego uczucia są ważne, że ono samo jest dla rodzica kimś ważnym i rodzic nie chce go zranić; że ważna jest dla rodzica ich wzajemna relacja.
Brak przeprosin, gdy rodzic ewidentnie przesadził, to tak jakby powiedzieć dziecku, że bardziej mi zależy na twoim posłuszeństwie niż na dobrej relacji między nami. Że od naszej więzi bardziej cenię to, żebyś nie zapominał, że nie jesteśmy sobie równi.
Jeśli więc chcesz być dla swojego dziecka kimś w rodzaju przewodnika w długiej wspólnej wędrówce – przepraszaj je, gdy zrobisz coś nie tak, bo przeprosiny są budulcem tego, co w wychowaniu najważniejsze, czyli więzi. A jeśli chcesz być raczej kimś w rodzaju przywódcy politycznego, którego oficjalny wizerunek musi pozostać bez skazy mimo ewidentnych uchybień – wtedy nie przepraszaj dziecka, bo przeprosiny są twoją porażką, uderzają w to, co w wychowaniu najważniejsze, czyli w utrzymanie czytelnej hierarchii i opartego na niej posłuszeństwa.
Dużo łatwiej przepraszać w rodzinie niż poza nią. Przeprosiny wiążą się z dyskomfortem, z jakimś odsłonięciem, okazaniem słabości, przyznaniem się do niej. To nigdy nie jest łatwe, ale gdy mamy ważną motywację – więź z naszym dzieckiem – jesteśmy w stanie się na to zdobyć. Relacja z obcym dzieckiem, np. uczniem, nie jest już tak silną motywacją. Szkolnictwo niejako nie ma wyjścia, musi się mocno trzymać hierarchiczności, karności i posłuszeństwa, bo warunki (liczne klasy, niewiele czasu, przytłoczenie biurokracją, przeładowane programy) nie sprzyjają indywidualnym relacjom nauczyciela z uczniem. Jeśli spotkamy się z tym, że nauczyciel przeprasza ucznia za to, że go zwymyślał, wyszydził czy o coś niesłusznie posądził, będzie to nauczyciel o dużym autorytecie, na tyle przez uczniów szanowany, że może sobie pozwolić na takie zbliżenie (zniżenie?) się do ucznia bez uszczerbku dla hierarchii posłuszeństwa i podległości. Ale, szczerze mówiąc, nigdy nie słyszałam o takim nauczycielu, o takich przeprosinach. Przeprosiny za spóźnienie, za nieprawidłowe przeliczenie punktów, za pomyłkę – owszem, ale nie za przewiny cięższego kalibru, wiążące się z krzywdą emocjonalną. Może doczekamy się kiedyś szkolnictwa opartego na relacjach więzi, a nie na władzy, ale możliwe też, że jest to utopijna myśl. Na razie nie spodziewajmy się raczej, że nasze dziecko zostanie w szkole szczerze przeproszone przez kogoś innego niż uczeń. Nauczyciel przepraszający ucznia – czy ktoś słyszał o kimś takim?!
Magiczne słowo
Co ciekawe, nawet ci (a może zwłaszcza ci?) rodzice i nauczyciele, dla których przepraszanie dzieci jest nie do pomyślenia, uważają umiejętność przepraszania za ważną i pożądaną cechę.
Nie lubimy, gdy ktoś nie potrafi się przyznać do błędu, oczekujemy przeprosin, gdy – umyślnie czy nie – zostaniemy zranieni czy zawiedzeni. Chcemy kształtować w dzieciach umiejętność przyznawania się do błędów i przepraszania za nie.
Czy jednak da się wychować dziecko umiejące przepraszać, samemu nigdy go nie przepraszając, nie dając dobrego przykładu? Czy da się nauczyć czegoś, czego się samemu nie robi czy wręcz nie potrafi? Wydawać by się mogło, że nie. A jednak, pływać nauczył mnie mój nieumiejący pływać tato – a wszystkie dzieci, nawet te, które nigdy nie były przez rodziców za nic przepraszane, mówią grzecznie „przepraszam” po kilka razy dziennie. O co tu chodzi?
Dawanie przykładu jest najskuteczniejszym, ale jednak niejedynym sposobem uczenia zachowań. Uczymy przepraszania, proszenia i dziękowania, starając się wytrenować w dzieciach nawyki; oczekujemy, że nauczą się rozpoznawać, kiedy należy użyć tych „magicznych słów”, podpowiadamy im: „Co trzeba powiedzieć?”, „Co się mówi?”. Rzecz w tym, że słowa „proszę” i „dziękuję” dużo lepiej się nadają do wprowadzania ich w nawyk niż słowo „przepraszam”, bo padają w bardziej jednoznacznych sytuacjach. Słowa „proszę” oczekujemy, gdy dziecko chce coś dostać, a „dziękuję” – gdy coś dostało. Tymczasem słowa „przepraszam” wymagamy od malucha w sytuacjach dla niego trudnych, mało klarownych, których wspólnym mianownikiem jest jedynie to, że wiążą się z silnymi emocjami, wśród których żal i skrucha nie są zwykle pierwszoplanowe, o ile w ogóle się pojawiają. Wymuszamy na nim „przepraszam”, gdy kipi w nim wściekłość i chęć zemsty, gdy boi się reakcji dorosłego i zapowiadanej przez niego kary, gdy jest rozżalone i zawiedzione, gdy jest przemęczone nadmiarem bodźców, gdy jest rozbawione i rozbrykane, gdy zbyt głośno się czegoś domagało, gdy jest zaskoczone, bo coś zupełnie bezwiednie zniszczyło, itd. Pełna różnorodność, trudno dziecku się w tym odnaleźć. Każą mu powiedzieć „przepraszam”, więc mówi – ale czy za tym idą żal i skrucha? Różnie to bywa. Dlatego słowo „przepraszam” trochę się odkleja od tego, co powinno znaczyć. Zostaje w głowie dziecka jako rodzaj hasła, którego domagają się dorośli; przydatne zaklęcie, by ich udobruchać albo załatwić sobie złagodzenie kary. „Porozmawiamy, gdy mnie przeprosisz. Idź go przeproś. Musisz przeprosić babcię. Przeproście się, no dalej, czekam. Dopóki nie przeprosisz, masz się nie odzywać. No dalej, słucham, co masz teraz do powiedzenia? Nie, nie chcę słyszeć żadnych tłumaczeń, masz natychmiast przeprosić”. I tak dalej, i tak dalej. Brzmi znajomo?
Jeśli przeprosiny to dla mnie coś, co dotąd robiłem wbrew własnej woli, bez skruchy i tylko dlatego, że ktoś będący wyżej w hierarchii tego ode mnie oczekiwał, to wejście w dorosłość może być dla mnie równoznaczne z ustaniem przymusu przepraszania. Skoro w moim domu panowała niepisana zasada, że to dzieci mają przepraszać, a dorośli nigdy, to w wieku dorosłym nie będę skłonny przepraszać nie tylko swoich dzieci, ale i kogokolwiek. W końcu nie jestem już dzieckiem, więc nie muszę. Stąd się bierze to oburzenie: „Co? Ja mam przepraszać dziecko? Przecież to młodszy przeprasza starszego, nigdy odwrotnie!”. Chyba że się zdecyduję wyjść poza ten schemat i zainwestować w relację – będę jednak musiał najpierw się nauczyć naprawdę przepraszać, a nie tylko mówić „przepraszam”.
Różnica jest mniej więcej taka, jak między napisaniem słów „kocham cię” ukochanej osobie w miłosnym liście a ich wpisywaniem jako hasła do komputera. Przeprosiny nie mają być hasłem do wpisania w system, przepustką do załatwienia sobie czegoś, tylko odzwierciedleniem naszej prawdziwej intencji i okazaniem troski o uczucia drugiej osoby. Trzeba więc pamiętać, że „przepraszam cię, ale...” to nie przeprosiny, lecz usprawiedliwienie. Jeśli chcemy umniejszyć swoją winę, odrzucić część odpowiedzialności, to powstaje kuriozum, bo niby przepraszamy, ale jednak nie przyznajemy się do winy. Deklaracja: „Przepraszam, że nawrzeszczałem, ale byłem bardzo sfrustrowany”, sugeruje, że wysoki poziom frustracji daje mi prawo do wrzeszczenia na dziecko. Specjaliści od komunikacji międzyludzkiej mówią, że słowo „ale” unieważnia wszystko, czym je poprzedzimy. Jeśli więc w naszych przeprosinach musi być jakieś „ale”, to raczej przed słowem „przepraszam”, np.: „Jestem okropnie zmęczony, miałem fatalny dzień, ale nawet w zmęczeniu rodzice nie powinni tracić nad sobą panowania – przepraszam cię”.
Jeśli przepraszać, to za konkretne zachowania i bez ogólników, zwłaszcza łzawych. Przeprosiny mają być uwalniające i oczyszczające – dla obu stron, nie tylko dla nas. Więc nie: „Przepraszam, że jestem taką do kitu mamą”, „Przepraszam, chyba nie nadaję się na rodzica”, tylko: „Przepraszam, że dałam ci klapsa”, „Przepraszam, że cię wyśmiałem”. Te pierwsze propozycje aż krzyczą o to, by dziecko je skorygowało, pocieszyło rodzica, że wcale nie jest tak źle – i to rodzic ze swoimi emocjami pozostaje w centrum uwagi, a nie krzywda dziecka, którą te przeprosiny miały naprawić. Dziecko nie powinno być obarczane misją pocieszania rodzica załamanego swoją wychowawczą porażką. Dojrzałość to też panowanie nad porywami emocji, a rodzic, mimo swoich błędów i słabości, ma być tym, przy którym dziecko czuje się bezpiecznie, kto prowadzi i nadaje kierunek.
Za co przeprosić?
No właśnie, panowanie nad porywami emocji. To ważne, by przepraszać za konkretne zachowania – nie przepraszajmy za emocje, bo one nie są złe, nawet jeśli są trudne czy przykre. Odczuwanie wściekłości, złości czy gniewu nie różni się moralnie od odczuwania radości, strachu czy ekscytacji. Emocje są po prostu reakcją na to, co nam się przydarza. Nie uczmy dzieci, że należy za nie przepraszać – to tak, jakby przepraszać za to, że się pocimy czy mamy gęsią skórkę. Czyli lepiej – nie: „Przepraszam, że się na ciebie zezłościłem”, tylko: „Przepraszam, że w złości nazwałem cię idiotą i trzasnąłem pięścią w stół”. Bo to ekspresja złości była nieodpowiednia, a nie samo uczucie.
A za co przepraszać dzieci?
Za bicie – zawsze. Nawet jeśli ktoś ma swoje odrębne zdanie na temat nieszkodliwości klapsów, to przypomnę dla porządku, że mamy w Polsce paragrafy chroniące dzieci przed biciem i rozsądnie jest przyjąć do wiadomości to ograniczenie, tak jak przyjmujemy do wiadomości zakaz parkowania czy wyprzedzania. Jest zakaz, nie wolno, koniec, kropka, trudno, trzeba kombinować inaczej. „Przepraszam, że cię uderzyłam, nikogo nie wolno bić, nie powinnam tego robić, nawet gdy się bardzo gniewam” – tak to mniej więcej powinno brzmieć.
Za krzywdzenie słowne, które zresztą bywa bardziej dotkliwe niż klaps. W gniewie mówimy różne rzeczy, także takie, których potem żałujemy lub które wcale nie są prawdą, a wykrzyczeliśmy je tylko dlatego, że zaślepieni wściekłością chcieliśmy, by dzieciakowi „w pięty poszło”. Ze wszystkich takich słów należy się wycofać, odwołać je i przeprosić za brak panowania nad złością. Dzieci pamiętają bardzo długo przykre słowa. Po co mają pamiętać coś, co ich nie buduje, co nie jest prawdą, pod czym wcale nie chcielibyśmy się podpisać? To osłabia nie tylko ich poczucie własnej wartości, ale i naszą z nimi więź, na której nam przecież zależy tak samo jak im.
Dzieci nie tylko powinny od nas słyszeć „przepraszam”, ale i być świadkami przeprosin. Widzieć nas, kiedy przepraszamy. Zasada, by nigdy nie kłócić się przy dzieciach, jest świetna i oby jak najwięcej było domów, w których jest ona przestrzegana. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: większość dzieci, niestety, widuje swoich rodziców kłócących się. Kiedy więc dochodzi nie tylko do sporu, ale i do eskalacji emocji i przykrych słów, to dziecko, jeśli było tego świadkiem, powinno też być świadkiem przeprosin między rodzicami. A jeśli kłótnia przerodziła się w awanturę, to dziecko powinno też usłyszeć przeprosiny za to, że musiało być obserwatorem tej nieprzyjemnej sceny.
Zapytałam znajomych o przepraszanie dzieci. Usłyszałam kilka wypowiedzi podobnych do tych, które zacytowałam na początku tekstu, kilka słów szczerego zdumienia, kilka: „No jasne, że tak”, kilka „No jasne, że nie”. Ale – ciekawa rzecz – wszyscy, którzy twardo uważają, że przepraszanie dzieci psuje je i osłabia szacunek do rodziców, tak naprawdę nigdy tego nie sprawdzili. Nie mają też poczucia, że cieszą się u swych dzieci jakimś szczególnym autorytetem i posłuchem wskutek tego, że nigdy ich nie przepraszają. Natomiast ci, którzy dzieci przepraszają, nie widzą powodu, by tego nie robić, i nie zauważają żadnych negatywnych skutków – przeciwnie, same zalety. Więc może warto spróbować. Bo tak właściwie, to dlaczego nie przepraszać dzieci?
ANNA DEMBIŃSKA – psycholog, mężatka, mama czworga dzieci. Mieszka w Poznaniu.
Od Redakcji portalu www.60plus.pl:
Powyższy artykuł pochodzi z grudniowego numeru miesięcznika "W drodze".
Redakcja portalu www.60plus.pl dziękuje wydawnictwu "W drodze" za udostępnienie powyższego materiału. Zainteresowanych pozostałymi artykułami odsyłamy do miesięcznika.