"Troje ludzi w jednym domu. Każde z nas miało swoją nazwę – rolę wyznaczoną przez odwieczne prawa – matka, ojciec, córka. Mąż i żona".To niestety coraz powszechniejsze w naszych czasach, że ludzie mieszkający pod jednym dachem, praktycznie się nie znają. Wspólne obowiązki, rutyna dnia codziennego, ukrywane pretensje – to wszystko oddala członków rodziny od siebie. Prawda jest bowiem taka, że każdy z nas jest w dużej części swojej osobowości egoistą i to właśnie swoje potrzeby będzie przedkładał nad innymi. Smutne to ale prawdziwe, co pokazuje moja prywatna specjalistka od książek niejednoznacznych, trudnych i zapadających w pamięć.
Magda to stateczna kobieta, która po pierwszym nieudanym małżeństwie,
znalazła stabilizację i spokój u boku nowego mężczyzny, z którym wychowuje siedemnastoletnią córkę. Bohaterka nie pozwala sobie na szaleństwa, żyje spokojnie, wypełniając swoje obowiązki matki i żony. Harmonię całej rodziny burzy odkrycie rodziców, że ich córka jest uzależniona od narkotyków.
Trwałe wydawałoby się filary życia Magdy i jej męża zostają w krótkim czasie zniszczone.
Tytuł tej powieści wzbudza dość różnorakie uczucia, ale uwierzcie mi, że jej treść wywołuje tych uczuć o wiele, wiele więcej.
"Wszystkie moje zmartwychwstania" to bowiem książka przepełniona smutkiem, ukazująca jak łatwo zatracić naturalne więzi, które przecież winny rozwijać się samoistnie. Iwona Żytkowiak ukazując przykład stopniowego rozkładu rodziny głównej bohaterki, w której narkomania córki stała się przysłowiowym gwoździem do trumny, pokazała w pełni genezę takiego procesu. W miarę rozwoju akcji, autorka z widocznym wyczuciem, ale także realistycznie, bez ukrywania czegokolwiek, ukazała do czego prowadzi wieloletnie pielęgnowanie własnych demonów, kultywowanie samotności i niezrozumienie najbliższych. Myślę więc, że nie przesadzę, jeśli napiszę, że klimat tej historii jest nieco psychodeliczny.
Iwona Żytkowiak podjęła się bardzo trudnego zadania, jakim niewątpliwie jest opisanie takich relacji jak matka – córka, rodzice – dzieci, mąż – żona. Każda z tych płaszczyzn, ukazana w powieści, odsłoniła największe zaniedbania, jakich każdy z nas się dopuszcza. Brak rozmów, brak zrozumienia, trwanie obok siebie, a nie ze sobą – to tylko niektóre z tych obszarów, jakie można zauważyć w fabule. Być może przykład rodziny Magdy jest nieco przejaskrawiony, gdyż nie każda najmniejsza komórka społeczna boryka się z taką dużą ilością problemów, jednak doskonale obrazuje to, z czym trzeba walczyć, czego się wystrzegać i nad czym należy cały czas czuwać. Autorka swoją prozą po raz kolejny wyzwoliła we mnie wiele refleksji, które muszę przepracować w swoim umyśle.
Narkomania to problem uwypuklony przez Iwoną Żytkowiak, który nabrał dla mnie nieco innego wyrazu, niż tylko suche statystyki. Otóż autorka nie oszczędza czytelnika, gdyż ukazuje w pełnej krasie, jak choroba ta zmienia człowieka. Realistyczne opisy zachowań osoby uzależnionej, wulgaryzmy i pobudzające wyobraźnię szczegóły, niewątpliwie zapadają w pamięć.
Najbardziej jednak szokujące jest to, że rodzice tak długo nie widzą problemu, nie słyszą krzyku córki, która potrzebuje pomocy. Ciężko mi to zrozumieć.
"Wszystkie moje zmartwychwstania" to historia pełna dramatyzmu. Opowieść o tym, co nas dzieli oraz o tym, co powinno nas łączyć. O własnym egoizmie, zakopanych głęboko pragnieniach i pobudce, która bywa często bardzo bolesna. Dla fanów niejednoznacznej prozy autorki to pozycja obowiązkowa.
Wioleta Sadowska blog
Subiektywnie o książkach„Wszystkie moje zmartwychwstania” Iwona Żytkowiak,
Wydawnictwo Replika